środa, 30 grudnia 2009

Banter Banter proudly presents: 13th Warrior

Beowulf to klasyczna opowieść o dzielnym herosie, który pokonuję bestię Grendela (i jego matkę też). Zapewne oglądaliście film 3D Roberta Zemeckisa, a co powiecie by Grendela podmienić na stado dzikich wojowników a Beowulfa na grupę wikingów z gościnnym występem Saracena?

Hell Yeah! to byście powiedzieli. Historia jest prosta - Antonio Banderas nabruździł więc jest zsyłany na daleką Północ i zostaje kierownikiem poczty... to inny film. Tu się więcej zabijają.

Krwi jest dużo, tak samo jak błota, krzyków i zamętu bitewnego. A nad wszystkim tym góruje Asbjørn 'Bear' Riis, duński zapaśnik, a w wolnych chwilach aktor. Jego ekspresja aktorska jest komdeiowym elementem tego filmu.

Jeśli jeszcze nie oglądaliście "13 Wojownika" to zapraszam do obejrzenia. Jeśli oglądaliście to odświeżcie sobie bo to brutalny, rzeźnicki film. Gdzie można?

W kinie Youtube.

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Videos of The Week

Wracamy po przerwie świątecznej najedzeni i gotowi do walki z nudą i międzynarodowym komunizmem. Zaczniemy od bardzo dobrego pomyslu na jaki wpadli mieszkańcy Jaworzna-Ciężkowic. Mili panśtwo oto zjazd w wannie.

Śpieszę z zapewnieniem - nie wiem czy ten pan to przeżyl i w ogóle mnie to nie obchodzi.

Modern Warfare przyciąga wielu shittalkerów i wrednych dzieciaków. Ale przyciąga też wielu utalentowanych ludzi, takich jak autor tego nagrania.

Jesli juz mówimy o talencie - AZO pokazał nam wszystkim czego nauczył się przez ubiegły rok. 

Jak on to wymyśla? Co siedzi w jego głowie? I najważniejsze pytanie: Co palili ludzie kompilujący to nagranie:

Nawet nie będę opisywał tego co dzieje się przez NAJBARDZIEJ RADYKALNE 10 MINUT WASZEGO ŻYCIA!

Kończymy klipem muzycznym, nowa świecka Tradycja. 

Creepy as fuck!

wtorek, 22 grudnia 2009

Banter Banter proudly presents: Die Hard

Oh Yeah! Jakby powiedział KoolAid. Czas świąteczny to czas "Szkalnej Puałpki", czy tego chcesz czy nie. No i Kevina, ale naprawdę mysleliście, że będzie tutaj Macaluay czy Yippee ki yay?

Po angielsku brzmi lepiej.

Nie wiem czy yen film trzeba przedstawiać, ale przy ponownym obejrzeniu (co dokonałem niedawno) warto zwrócic uwagę na kilka szczegółów:

- Hans Gruber jest jednym z lepszych złoczyńców w historii kina

- To jest naprawdę dobrze pomyślany film, wszystko się w nim klei prócz...

-...planu złodziei, który jest po prostu idiotyczny. Wytłuszczę go w typowym stylu planów złoczyńców:

Plan A: Wejście z bronią do strzeżonego budynku, odnalezienie szefa (nie można było się wczesniej oczywiście dowiedzieć jak wygląda) i zmuszenie go do podania szyfrów.

Plan B: Zabicie szefa i granie na czas by haker włamał się do skarbca (nie mógłe tego zrobić bez obstawy i gigantycznego oblężenia budynku)

A wszystko to by ukraść pieniądze. Cala pseudoterrorystyczna akcja jest przykrywką dla napadu na bank. Za co się idzie do Guantanamo, bo zapomniałem?

- Rola Bryana Griffina

- I ta linijka

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Videos of The Week: Opowieść Wigilijna

Była noc ciemna, nic nie widać, choćbyś lampą świecił,

Gdy Banter Banter pokazywał śmieszne filmy z Sieci,

Duch Świąt Poprzednich wskazał jak drzewiej bywało,

Gdy się koledze w szkole wojskowej z krzesła w ryj dało,


Duch się uśmiechnął i wrócił go do czasów podstawowej,

Całe dnie spędzonej na grze z Japonii, całkiem nowej,

Podstępstwa jej odkrył pastor, Boga usta prawdziwe,

Że Pokemon zmienia chłopca w okultystę a dziewkę w dziwę,


Duch odszedł z rechotem w ciżbę nocną ale zjawa inna nawiedziła,

Teraźniejszości Duchem będąc w "Mrocznym Rycerzu" błędy stwierdziła


Po głębszej refleksji kielszkiem nalewki miętowej wzmocnionej,

Duch za głowę się złapie i krzyczy: "Święta! Gdzie one?,

Gdzie Mikołaj? Jezusa ci odpuszczę boś bałwochwał."

"Tu" odpowiedział "Zaraz go będzie Bauer torturował."


Jack Ducha wystraszył więc z Przyszłoświątecznym w drzwiach przybił pionę,

"Ja przyszłość ci ujawnię." huknął "Zaraz wszystko będzie ujawnione."

"Coś rozmazane". "Horacy z ekipą okulary zdejmą i obraz wyostrzą.

A ty daj wódki na Motomyszach z Marsa bo nalewkę to masz za mocną."


Wyostrzenie, co dwanaście godzin zajmuje, sobie trunkiem umilali,

Nic więc dziwnego, że końca nie doczekali - wpółobjęci pospali,

I tak ich poranek zastał, Kaca-Niszczyciela odczuli but srogi,

A dla was pozdrowienia Świąteczne od całej Banterowej Załogi!

niedziela, 20 grudnia 2009

8/16 - Mega Man 9

OK, ok. To gra z zeszłego roku. Aaaale! 8-mio bitowa jak się patrzy, a przynajmniej taką udaje. Dostępna na PlayStation Network, Xbox Live Arcade i WiiWare dziewiąta część jednej z najlepszych gier z NES-a (później było już różnie), wskrzesza wszystkie dobre (i złe) cechy oldschoolu - ładną grafikę, kopiącą w tyłek muzykę (Mega Man - best video game soundtrack evarrr!) i cholerny, nieznośnie frustrujący poziom trudności. Dodatkowo dobrze podtrzymuje klimat pierwszych Mega Manów - ciekawi bossowie i zmyślne poziomy sprawiają, że ta śmieszna suma wydana w PlayStation Store to jedne z lepiej zainwestowanych pieniędzy w grę na konsolę nowej generacji. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało. Trailer na zachętę:

(Dżizz in maj pents!)

Podsumowująca Lista Top 3x3: Komiksy w 2009

Nie myślcie, że chodzi o ważne i poruszające "powieści graficzne". Chodzi o ludzi w gaciach nałozonych na spodnie i strzelających laserami z oczu. Oto nasza subiektywna lista najlepszych 9 serii komiksowych (lub jednostrzałówek) tego roku.


Z:

3. Shang Chi: Master of Kung-Fu #1

Shang-Chi to poważna postać wyrosła na popularności kung-fu z lat 70. ubiegłego wieku. Honorowy, oddany sprawie i uczciwy do bólu mistrz trafił na szalonego najemnika z kompulsywną manią durnowatych żartów. Co mogli zrobić?

Oczywiście uczestniczyć w gigantycznym rajdzie motocyklowym przez całe Stany, scigając się z Nazi-Bliźniakami, grupą Luchadorow oraz Czarnymi Świętymi Mikołajami. A wszystko kończąc w przydrożnym bardze opanowanym przez żałoczne demony.

Cała zasługa przypada Jonathanowi Hickamanowi za napisanie jednej z bardziej szalonych historii w tym roku. I w środku jest gra planszowa!


2. Incredible Hercules

Od kiedy przygody Herca przejęli Fred Van Lente oraz Greg Pack każdy odcinek był pokazem fajerwerków, świetnych historii oraz błyskotliwych dialogów. Duet jaki tworzy najsilniejszy człowiek na Ziemi wraz z Edwardem Cho, siódmym najmądrzejszym człowiekiem jest jedną z lepszych "chemii" jakie ostatnio czytałem.

Czego nie mieliśmy w tym roku? Było odwołanie do klasycznych mitów (12 prac) do walk różniastych bogów (Atak na Nowy Olimp) i mnóstwo innych wydarzeń. Dzięki panom Packowi i Van Lente Herc stał się najciekawszym komiksem do czytania.


1. Innicible Iron Man

Ciężko jest lubić Tonego Starka. Zawsze był dupkiem z miliardowym zapasem na koncie, podrywaczem oraz alkoholikiem. Po Civil War stał się jednak archetypem dupka. Nie dość, że poniekąd przyczynił się do śmierci Steve'a Rogersa to stworzył także gigantyczne więzienie w innym wymiarze do którego zsyłał bez sądu oraz sprawił, że Spiderman musiał zawrzeć pakt z Szatanem (a musielismy o tym czytać).

Jednak od Inwazji Skrullów na jego głowę spadło wszystko. I dzięki Mattowi Fractionowi Tony Stark zyskał ludzkie oblicze. W oklicy 16-17 odcinka Iron Man był najbardziej poszukiwanem człowiekiem na Ziemi i niebo waliło mu się na głowę. Postanowił więc ją skasować.

W nowym roku zobaczymy jak Fraction poradzi sobie z powrotem Starka do normalnego życia, i odbudowie jego relacji z całym światem superbohaterów.




M:

1. Wonderful Wizard Of Oz



Hero sagi maja to do siebie, że po pewnym czasie człowiek staje się na nie obojętny. Nie żeby przestał je czytać - o nie, to prawie tak ważne jak poranna miska chrupek z mlekiem. Ale trzeba przyznać, że z radością wita się komiksy niekoniecznie związane ze strzelaniem laserem z oczu.
Wonderful Wizard Of Oz to nic specjalnego ze strony fabularnej - ot po raz kolejny opowiedziana historia Dorotki, Toto i dziwnej ekipy retardów. Mimo to scenariusz Erica Shanowera czyta się z przyjemnośćią, jest zwięzły i sprawnie prowadzi przez historię. Najmocniejsza jednak stroną tego komiksu jest ekipa artystyczna. Skottie Young to jeden z najbardziej utalentowanych rysowników ostatnich lat, a jego niechlujna kreska stała się już znakiem rozpoznawczym dobrych produkcji. Brawa należą się też panu imieniem Jean-Francis Beaulieu za tusz, który idealnie uzupełnia prace Younga i dodaje subtelne elementy o których ten zapomniał

Na wyróżnienie zasługuje też Wonderful Land Of Oz.

2. Secret Invasion Dark Reign


Po konkluzji Secret Invasion ciężko było nie czuć radości z tego co stało się z faszystowskim S.H.I.E.L.D. oraz douchebagowym Starkiem. Zagadką jednak było to jak rozwinie się historia tego dziwnego sojuszu w którym po jednej stronie walczyli superherosi i superzłoczyńcy. Dark Reign jako seria pokazał bardzo ciekawe odwrócenie ról w świecie marvela, a ten konkretny zeszyt dzięki bardzo dobremu pisaniu Bendisa daje nam wgląd w dyplomatyczne zdolności Normana Osborna.

3. Invincible Iron Man: Stark Disassembled



Całkowicie zgadzam się z tym co zostało napisane o komiksie wyżej, jednak to co zwrocilo moją szczególną uwagę na tę serię (i to dlaczego teraz ozdabia ona mój pokój stojąc na wystawce) to okładki i całkowicie nowe podejscie do strony graficznej. Salvador Larocca stworzył jedne z najlepszych a na pewno najbardziej nieszablonowe okładki w historii komiksu. Należy do tego zauważyć, że na tym się nie konczy - kadry w Stark Disassembled są po prostu wyśmienite i naprawdę niepozwalają na przelecenie przez komiks czytając tylko chmurki i orientując się kto je wypowiada.


J:
3. The Flash: Rebirth


Pod względem ważności dla uniwersum DC, powinna tu wylądować seria Battle For The Cowl, ale nie oszukujmy się - poza czysto storyline'ową wartością, komiks Tony'ego Daniela nie był zbyt dobry. Co innego powrót Barry'ego Allena. Seria Geoffa Johnsa i Ethana Van Scivera obfituje w zwroty akcji, ciekawe postacie i niezłą oprawę graficzną. Można mówić różne złe rzeczy o Geoffie, ale ten autor najlepiej sprawdza się we Flashu (i Green Lanternie) i tego się trzymajmy. Na ciąg dalszy czekamy do marca!
2. Blackest Night

Barth pisał już o tym evencie w niespodziankach roku. Ponownie pan Johns, tym razem w dużo bardziej epickiej skali. W Blackest Night zachwyca nie tylko umiejętne prowadzenie tak dużego wydarzenia (czemu służą choćby fragmenty ironiczno-komiczne), ale i plejada superherosów - na moment wrócił Bruce Wayne, Green Lanterni jeszcze nigdy nie byli tak mocni, a wróg - sama Śmierć w postaci Nekrona - tak potężny. Dużo tu śmierci, wskrzeszania i miłości spoza grobu. Elongated Man z małżonką w wersji zombie - dużo lepszy niż żywy. Dla miłośników wielkich historii o superbohaterach w przyjemnym, kiczowatym lekko sosie - obowiązek.
1. Detective Comics Grega Rucki i JH Williamsa III

Komiksy to obraz, a dopiero później historia w obrazie zawarta. Rucka i Williams stworzyli komiksy, które nie tylko wspinają się na wyżyny estetyzmu, ale też i wciągają swoimi historiami. Od pomysłów na kształt ramek i plansz, po dzielenie narracji na przeszłość/teraźniejszość i podporządkowywanie tego podziału formie artsytycznej - Detective Comics tych panów to najlepsze, co stało się w komiksowym 2009 roku. Spragnionych wrażeń artystycznych, jakich nie powstydziłyby się co poniektóre komiksy spoza głównego nurtu nie trzeba dwa razy zachęcać. Poza tym, bądźmy szczerzy - Batwoman przebija Dicka Graysona pod każdym względem.

czwartek, 17 grudnia 2009

Łebski Komiks: Dinosaur Comics


Dinozaury to najlepsze zwierzęta jakie kroczyły po Ziemi. Mamy dla nich osobne miejsce w sercu. Obok ninjów, Sithów, robotów i Batmana. Nic więc dziwnego, że komiks o ich przygodach z bazy dostaje + 10 do rzutu na Charyzmę.

Dinosaur Comics to niecodzienny twór. Rysunek jest ten sam od 7 lat, zmienia się tylko tekst. Jeśli to was odstręcza to jesteście ograniczeni i patrzycie tylko na grafikę. Kupcie sobie konsolę i grajcie w Halo.

Dla pozostałej braci mam dobrą wiadomość. Komiks Ryana Northa (kolejny Kanadyjczyk) jest naprawdę dowcipny. I udało mu się dokonanie niemożliwego - w jednym pasku umieścił Batmana ORAZ T-Rexa. A także problemy seksualne wampirów, dinozaury i granie w gry.

Naprawdę niesamowity wyczyn jak na komiks o dwóch dinozaurach.

Sprawdź to! Yo!

wtorek, 15 grudnia 2009

Banter Banter proudly presents: Mutant Chronicles

Zazwyczaj opisujemy filmy znane. Ten taki nie jest. Zdarza nam się opisywać filmy dobre. Dzisiejszy do takowych także nie należy. Jeśli nie ma poprzednich czynników to polecamy dla dobrych efektów. Tutaj ich nie zobaczysz. Dlaczego więc mowimy o Mutant Chronicles?

Bo to ekranizacja jednego z ciekawszych światów RPGowo/figurkowo/karcianych. I gra tam dwójka świetnych aktorów.

Ale po kolei. W 1993 światło dzienne ujrzały "Kroniki Mutantów", ponura papierowa gra aktorska RPG. Osadzona w postapokaliptycznym świecie walki gigantycznych korporacji z Mrocznym Legionem. Ogólnie nie było to wesołe granie w Drizzta Do'Urdena i Magiczne Koniki.

Po dużej ilości gier, karcianek i bitewniaków przyszedł czas na film. Kluł się on dość długo, a efekt? Cóż zobaczcie klip z samego poczatku filmu, opiewający dzielny last stand kapitana Nathana Rookera.

Na szczęście poźniej robi się ciekawiej. A to za sprawą dwóch aktorow, którzy zawsze mogą liczyć na fory w Banterze. Chodzi oczywiście o Thomasa Jane'a i Rona Perlmana. Każdy film z udzialem któregokolwiek z tej dwójki  ma dwie oceny do góry u mnie. Tak, nawet "Primal Force".

A później Thomas Jane staje się pół-mutantem zbawcą świata za pomocą kopniaków w głowę. I nastaje Nirvana.

P.S. Max Steiner ani razu nie nosi maski. Ale i tak jest fajnie.

Telewizja ogólno dostępna: Dexter Season 4


2 tygodnie temu narzekałem, że w Showtime jest za duzo piersi (no nie do końca, bo jak wiemy piersi nigdy za wiele, szczegolnie na żywo) i że nawet Dexter padł ofiarą soft porno orientacji amerykańskich stacji telewizyjnych. Nie jest to najwiekszy zarzut jaki miałem pod kątem ostatniego sezonu tego serialu (powiedzmy sobie szczerze - damskie piersi jeszcze nigdy nie były rzeczą ocenianą negatywnie - przynajmniej wśród osób związanych z BanterBanter) - prawda jest taka, że obecny sezon jakoś się w moim mniemaniu nie sprzedał - oglądałem go z dwóch powodów. Raz, że to Dexter - i mam jakiś tam sentyment po 3 sezonach, a dwa że jest to jeden z niewielu seriali (dziękujemy Ci Showtime), który leci w całości od początku do końca bez żadnych bezsensownych przerw w czasie nadawania (tak 'V', patrzę na Ciebie, bo w marcu nie będę już pamiętał dlaczego zacząłem Cię oglądać). Tak czy siak 12 odcinków jest już za nami. historia Arthura Mitchella prawdopodobnie będzie się ciągnąć dalej i stanowić pomniejszy 'story arc' sezonu piątego - SWOJĄ DROGĄ, SPOILER ALERT, NIE CZYTAJ RESZTY JEŚLI NIE OGLĄDAŁEŚ OSTATNIEGO ODCINKA - jednak to co zdecydowało, że uważam ten sezon za udany to ostatnie 5 minut.
Przede wszystkim dostajemy dość satysfakcjonującą historię o tym jak tym razem Dexter poradził sobie z seryjnym morderdcą (chociaż musze przyznać, że brakowało mi graficznego przedstawienia zabijania naszego głównego antagonisty - krew cieknąca z maski w odcinku 11 rulez!!). Można się czepiać, że scenarzyści się spieszyli i starali się jakoś upchać to w ostatni odcinek ale z drugiej strony przypomnijmy sobie śmierć seryjnego morderdy z 3 sezonu (lame as fuck). Ogólnie ostatni odcinek ma dosć szybkie tempo, dzieje się dość dużo rzeczy, Debra odkrywa kim jest rodzina naszego ulubionego mordercy, Dexter zabija Arthura, a FBI przyjeżdża do Miami prawdopodobnie pierwszy raz odkąd aresztowali Johnny'ego Depp'a w Blow (super film, na końcu zawsze płaczę jak niemowle robię 100 przysiadów). Mimo tego wszystkiego najwieksze wrażenie robią ostatnie 3 minuty.
Przyznam, że kompletnie nie spodziewałem się takiego zakończenia. Z jednej strony szkoda (serio?) - z drugiej, hmmm ciężko odpowiedzieć na to pytanie. To nie jest historia w której ktoś szuka mordercy swojej żony - a to dlatego, że ten został już zamordowany - fakty śmierci Rity dochodzi do Dexteta zaraz po zabicu Arthur'a, przez co nie ma nikogo na kim można by tradycyjnie wyładować agresje. Te kilkadziesiąt sekund od momentu w którym Dex odbiera smsa do momentu kiedy znajduje swoją żonę w wannie (brak jakichkolwiek emocji i ten chłodny, zajebiście racjonalny tekst - mistrzwskie) jest czymś niemiłosiernie zaskakującym. W normalnym serialu uczymy się czuć złość, wiemy na kogo skierować negatywne emocje. W Dexterze jest już za późno, winny otrzymał już swoją karę, a my nie możemy zrobić nic poza czekaniem na kolejny sezon lub przeczytaniem książki.

(i tak, ona ginie naprawdę)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Videos of The Week

Schadefreunde to czerpanie przyjemności z czyjegos niepowodzenia. Dzięki Internetowi możemy zaspokajać się solidną dawką.

Zaczniemy od bardzo dobrej techniki łapania frisbee.

Gdyby to był pies, zaraz by mu wszyscy współczuli. A człowiek? Mniej.

Teraz poważniejsze sprawy. Ekipa z DayJobOrchestra zabrała się za podłożenie dubbingu w jednym z odcinków "Star Trek". Dzięki temu możemy usłyszeć kilka lepszych linijek w tej galaktyce.

"Are you for panda rape?"

Wściekły Niemiecki Gracz to zaraz po Hitlerze w filmie "Upadek", drugi najczęściej przerabiany niemieckojęzyczny film w sieci. Było ich sporo, ale ten zdobywa nagrodę.

Mniejsza o granie w Guitar Hero myszka i klawiaturą.

Na koniec mały pokaz ludzkich umiejętności. Wygląda jak rosyjska mutacja "Mam Talent", ale warto poczekać do 1:09

Wow.

8/16 - Batman Forever

SNES jest najlepszą domową konsolą. Batman jest najlepszym superbohaterem. Proste ćwiczenie logiczne doprowadziłoby nas do wniosku, że połączenie Batmana i Super Nintendo da najlepszą grę. Cóż, tak się nie stało... Batman Forever to gra zupełnie przeciętna, z niemożliwie niewygodnym sterowaniem, przemrocznioną grafiką i absolutnie irytującymi ekranami ładowania. "Hold On" - biały napis na czarnym tle, widziany bardzo często i dłuuuugo - to potrafi doprowadzić człowieka do ostateczności. Nie bądźmy jednak tak okrutni - Batman Forever na pewno przebija swój filmowy pierwowzór (z którym tak naprawdę ma niewiele wspólnego) i ma pewną opcję, która zupełnie ratuje obcowanie z kartridżem (i nie jest to otwór na... ekhem). Co-op i tryb rywalizacji. Nie lubisz kogoś? Każ mu grać Robinem. Nie pałasz do niego/niej sympatią? Skop Robinowi tyłek Batmanem. Sweeet. Warto wspomnieć o tym (propsy dla RaSana za dobry klip!):


Ech, gdyby twórcy gry zamiast bat-pierdółek dopracowali gameplay... To byłaby gra! A tak - pozycja jedynie dla maniaków zboczeńca w czarnej pelerynie i spiczastych uszach. Czyli dla wszystkich? Hmmm....

niedziela, 13 grudnia 2009

Weekendowa Lista Top 6: Niespodzianki roku 2009

Podsumowań czas zacząć! To jest zawsze najlepsze w nowym roku - można obejrzeć stary z perspektywy nieuczestniczenia w nim.

Po tym kulawym temporalnym homunkulusie czas przejść do materii. A będę nią wszystkie te miłe rozczarowania jakie spotkały nas w tym roku.

6. Modern Warfare 2


Misja na lotnisku, brak serwerów i inne śmierdzące newsy nastawiły nas raczej nieprzychylnie do nowego dzieła Infinity Ward. Choć fabuła jest trochę słabsza od pierwszej to gigantyczna machina promocyjna wywindowała MW 2 na szczyty sprzedaży.

Nikt chyba nie śmie dalej podtrzymywać tezy o tym że gry sa dla dzieci. Nie po tym jak Modern Warfare 2 osiągnęło największy zysk z pierwszego tygodnia w historii wszystkiego.

6. Captain America: Reborn



Steve Rogers wrócił po krótkiej, dwuletniej, nieobecności i zrobił to w niezłym stylu. Chyba wszyscy chcieli widzieć w "Rebornie" tani sposób na wskrzeszenie uznanej marki w komiksach, ale nikt nie spodziewał się ta akcja się powiedzie.

A ten komiks jest naprawdę dobry.


4. Misfits


Heroes? Zobaczcie Misfits!

Nowy serial brytyjskiego Channel 4 to podobna w konstrukcji opowieść o grupce nastolatków zyskujących moce. o ile w Heroesach słuzyły one do czynienia zła lub dobra w "Misfits" służą do imprezowania i hardej wixy. Posłuchajcie też akcentów tej złotej młodzieży. Miód na moje uszy.

Zaraz...


3. The Blackest Night


Kto myślał, że będzie to podróbka Marvel Zombies to się bardzo miło rozczarował. Event tylko gdzieniegdzie jest prowadzony ciężkawą ręką a na razie rozwija się bardzo dynamicznie. DC utwierdziło się za to w listach sprzedaży i zajmuje 6 miejsc w top 10 najlepiej sprzedających się komiksów.

Gdyby tylko nie "Cry for Justice"...


2. L4D2


Fani oburzeni, kobiety mdlały, owce tyłki bolały i inne nieszcżęścia wróżono podejrzanie szybkiej kontynuacji valvowskiego hitu.

Co wyszło?

To jest naprawdę świetna gra i zmiany są na tyle duże by miały sens. Dajcie tej grze szanse a, zaprawdę powiadam wam, opłaci się.


1. G.I. Joe: Rise of The Cobra


Cooo?

Tak, ten absurdalnie głupi film był niesamowitym zaskoczeniem. Naprawdę dobrze się bawiłem oglądając ten nonsens, co można zaklasyfikować jako Guilty Pleasures (restricted trademark).

Z drugiej strony Transformers 2.

piątek, 11 grudnia 2009

Łebski Komiks: The Book of Biff


Znowu mam to samo odczucie - przedstawienie tego komiksu to jak opisywanie składu chemicznego śmietanki w proszku - niewykonalne. Book of Biff jest z nami już prawie cztery lata i nie zmienił się ani w formie, a ni w celności swych obserwacji.

Głównym i jedynym bohaterem komiksu jest Biff, człek obdarzony długimi brwiami i "blazą na ryju". Oprócz tego posiada poważne zaburzenia postrzegania rzeczywistości.

Każdy odcinek to właśnie niecodzienna sytuacja i zabawna konstatacja. Trzeba jednak Biffowi zastrzec, że większość nieszczęść sprowadził sobie sam na głowę. Czasami jednak nie ma na to wpływu.

Polecam szczerze, ponieważ komiks Chrisa Hallbecka ma niecodzienną formułę i można go czytać od dowolnego momentu.

wtorek, 8 grudnia 2009

Banter Banter proudly presents: Taken

Ten miły pan powyżej to Liam Neeson. Grał Quin-Gon Jina, niedługo zobaczymy go jako Hannibala Smitha w "Drużynie A" (TAK!) oraz w roli Zeusa w "Clash of The Titans". Zazwyczaj kojarzymy go z rolami odpowiedzialnych i rozważnych tatusiów, jak chociażby w "Love, Actually". Co się stanie gdy takiemu człowiekowi odbierze się to co kocha, a zupełnym przypadkiem jest on tajnym agentem.

Staje się "Taken". I dużo ludzi dostaje w czapę. Zresztą zobaczcie trailer.

Fabuła nie trzyma się kupy. Porwania młodych Amerykanek w Paryżu? Nie chcę wyjść na okrutnika, ale nie jest to główny kierunek handlu żywym towarem. Ja bym spojrzał raczej na Wschód, ale widać porywacze nie należą do rozgarniętych. Za co spotyka ich kara.

Rozróba jaką Liam Neeson dokonuje w tym filmie jest niesamowita. Każdy, kto staje na jego drodze może już pisać testament. Bach! Strzał w komputer! Trzask! Kolano w twarz! Dziab! Nóż w gardło! Nawet jego były kolega, sprzedajny policjant nie możę liczyc na taryfę ulgową. Nie zabija go, ale potrafi zmusić do gadania.

Największą jednak zaletą filmu jest właśnie dysonans między badasserstwem głównego bohatera i jego spokojną, zrównoważoną ekspresją. Nie znam sie na mentalności agentów służb specjalnych, ale Liam Neeson wygląda bardzo profesjonalnie.

I raczej bym z nim nie zadzierał.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Videos of The Week

I witamy ponownie! Tym razem będzie trochę rosyjskojęzycznie a także po polglishu. Fasten your seatbelts!

W Sowieckiej Rosji nie ty kopiesz plecak, ale plecak kopie ciebie:

Pure Ownage! My w szkole rzucaliśmy w ten sposób klejem.

Nie wychodzimy z krajów rosyjskojęzycznych bo oto prawdziwe porachunki mafii z Kazachstanu. UWAGA: Filmik nieprzeznaczony dla ludzi o słabych nerwach.

Ci kolesie nie żartują.

Obiecany miks polskiego z angielskim czyli jak to bojsi nie lukaja na sajdłoki.

Szczerze powiedziawszy ten koleś jest bardzo odważny. Ja bym go hitnął z tubiforki.

Stephen Colbert jest bardzo śmiesznym człowiekiem. Oto jego rozmowa z jakims panem, którem nie podoba się broń jądrowa.

TV rip bo wszystkie klipy z tego doskonałego programu są ściągane. Ten pewnie też.

Żegnamy się piosneką bo jak wiadomo piosenka jest dobra na wszystko.

8/16 - Samurai Shodown

SNK na zawsze pozostanie firmą, której produkty będą oznaczały szklenie podkrążonych oczu każdego fana bijatyk. "Fatal Fury" pomyśli z rozmarzonym uśmiechem. OK, ale warto też sięgnąć po inne, mniej udane (choć nadal świetne!) mordobicia z oferty SNK. Jak Samurai Shodown.
Na początek prosty statement - Neo-Geo rządzi. Do dzisiaj można zachwycać się możliwościami graficznymi tej niemal dwudziestoletniej platformy. Wersja Samurai Shodown na Neo-Geo posiada najwięcej plusów: krew, zoomowanie kamery, ładne kolory i animacje, plus pełen asortyment machaczy bronią białą. Szeroko pojmowaną, dodajmy. Wybieranie swojego wojownika to jeden z najfajniejszych momentów w Samurai Shodown. Pod tzw. "fabułą" kryją się posrani zawodnicy, jak np. jaszczur z ostrzami, wojownik z plemienia Majów, tancerz kabuki, ronini, fechtmistrzyni z Francji, czy (yeeeeaaaah!) ninja. To wszystko w Japonii, w XVIII wieku. Hmmm. Ale to nieważne. Samurai Shodown daje możliwość robienia krzywdy głównie przy użyciu ostrzy. Siłowanie się przy starciu kling? Check. Zróżnicowanie broni, od katany, poprzez szpadę, aż do (AAAA!) shurikenów? Check. Krew? ...
Wersja na SNES została pozbawiona krwi. Dajmy spokój koszmarnemu tłumaczeniu na quasi-angielski, skopanym zoomie, czy uboższej grafice względem wersji na Segę Genesis i (co oczywiste) na Neo-Geo. To wszystko jest zupełnie nieważne wobec najważniejszego - nie ma krwi!!! Uchh, Nintendo i jej przyjazny rodzinie profil! Koszmar. Chociaż z drugiej strony? Krwi tak dużo na Neo-Geo nie ma, a zabawa dalej przednia. Porównajcie wersję na SNES:

i ją bez zastanowienia kupcie, jeśli macie w domu tę konsolę. Z kolei jeśli macie Neo-Geo, to jesteście szczęściarzami. I lepiej dla was, żebyśmy was nie znaleźli.

niedziela, 6 grudnia 2009

Weekendowa Lista Top 6: Najlepsze społeczności moderskie

Modding to tworzenie dodatkowego contentu do gier za pomocą narzędzi dostarczonych przez twórców. Niektórzy przewidują, że jest to przyszłość gamingu. My przewidujemy zwiększenie zawartości fallicznej w naszych ukochanych grach.

Niektóre gry potrafią jednak przyciągnąć prawdziwych fanatyków, a jak powszechnie wiadomo, fanatyk + mnóstwo wolnego czasu = genialne dzieła. Ew. stalking, ale to sie nie liczy. Właśnie o fanatykach gier , któzy biorą sprawy w swoje ręce jest ta lista, więc gościu miły zasiądź do lektury.


6. Total War Series


Chodzi rzecz jasna nie tylko o mody poprawiające niektóre nieścisłości historyczne - jest to bardzo przydatne i pouczające, ale jak mówią w szkole nauka jest nudna. Znacznie ciekawsze są całkowite konwersje i polecam gorąco serwis poświęcony wyłącznie modom do doksonałych strategii Creative Assembly.

Najlepszy mod: Call of Warhammer


5. Trackmania Sunrise


Bandy maniaków ciągle dodające nowe trasy do tej dość prymitywnej ścigałki wynikają z tego że gra w trakcie przechodzenia zmusza do tworzenia konstrukcji. Poza tym jest to łatwe i obsługiwalne z poziomu serwera dostarczonego przez twórców.

Najlepszy mod: Wszystkie trasy Press Forward (samoprzechodzące się) - czyste szaleństwo.


4. Operation Flashpoint

Stara juz gra, ale ekipy dodające nowe misje, stroje, broń czy pojazdy trzyma się mocno. Większość z nich robi też do Armed Assault więc można pograć w obie symulacje żołnierza. Oczywiście pisząc "symulacja" mam na mysli, że nie można zastrzelić wszystkich ala Rambo. A jedzenie jest fatalne.

Najlepszy mod: Wrzesień 39 (realistyczny i trudny)


3. Neverwinter Nights

Pierwszy Neverwinter był rajem dla modderów. Latwy (jak na ówczesne czasy) zestaw narzędzi. Lata mijały, druga część pojawiła się i okazało się że ludzie juz mniej się do niego palą. Ale lista moderska bez NWN to jak Batman bez Robina. Znaczy się hetero a tego bysmy nie chcieli.

We salute you NWN!


2. Unreal/Half Life II


Sa to takie potęgi moderskie, że aż nie wiem od czego zacząć. Bedę więc wymieniał:

- Red Orchestra

- Portal

- Garry's Mod

- Team Fortress II

No i oczywiście

Najlepszy mod: Counterstrike


1. Mount & Blade


Ta gra jest dośc brzydka. Staroświecka. Nie wszystkie rozwiązania się sprawdzają. Ma swoje nielogiczności. Sprowadza się do jednego.

Ale jest to równocześnie najlepsza gra RPG ubiegłego roku.

P.S. Powstaje oficjalny CD Projektowy standalone pt. Ogniem i Mieczem. A w o czekiwaniu sprawdźcie tą stronkę. Ilośc modów może przyprawić o zawrót głowy.

Najlepszy mod: The Last Days. OMG ile ja grałem w tego moda! AAAAAAA!



czwartek, 3 grudnia 2009

Łebski Komiks: El Gorgo!

Komiksy żyją radykalnymi momentami. Deadpool kopiący Kapitana Amerykę w jądra by uratować świat przed zagładą pozytywnego myślenia. Robot z lat 50. trzymający nad głową Człowieka-Goryla, pozwalając mu strzelać z wszystkich odnóż na raz. Punisher bijący niedźwiedzie. Batman kopiący niedźwiedzie na choince nasłane przez nienawidzących świąt czarowników.

Jest w końcu cały komiks poświęcony radykalnym momentom, czyli Dr. Mcninja. Ostatnio Doktor ściga Króla Radykalnego na motorze, które jest jednocześnie jednorożcem. Pisał o nim zresztą pewien blog (prowadzony przez strasznych przystojniaków).

Te wszystkie momenty stoją naprawdę wysoko na liście. Jednak dzisiejszy komiks musi przebić to wszystko. Dlaczego?

To proste. Ponieważ zawiera panel w którym Goryl-Luchador kopie w pysk pterodaktyla kultystę Starych Bogów z odległego o 10 000 lat w przyszłość Tytana.


Hmm... Nie sądze abym musiał coś dodawać.

Gwoli jednak dziennikarskiego obowiazku: El Gorgo! to komiks wydawany w całościach i dostępny pod tym adresem

Minusy? Obrazki trzeba powiększać.

I po przeczytaniu musicie mocno zastanowić się nad osiągnięciami swego życia. 

Indie Game Of The Week - Continuity



Continuity, lub ciągłość po Polsku jest bardzo ważna jak nauczyły nas seriale. Szczególnie Heroes, Prison Break, Lost, Flashforward, 24... dobra powiedzmy to w końcu - członkowie WGA to w dużej mierze ludzie pozbawieni możliwości postrzegania swoich tworów jako całości, dzięki czemu mamy to co mamy (tak, patrzę na ciebie 5 sezonie LOST). A skoro już pojęczałem nad tym jakie życie jest niesprawiedliwe, przejdźmy do IGOTW, w którym... o mój Jebusie co za niespodzianka! Continuity.

Tym razem będzie bardzo krótko bo ta gra naprawdę nie wymaga długiego opisu. Od razu na wstępie chcę zaznaczyć, że jest to jeden z moich faworytów do Indie Game of the Year za sam koncept. Otóż Continuity to gra która powstała z połączenia dwóch jakże bliskich sobie rzeczy jakimi są puzzle i gry platformowe (oczywista!). Koncept jest prosty, level jest podzielony na bloki, które możesz przesuwać względem siebie tworząc nowe 'ścieżki' dla swojego bohatera. Cel to zdobyć klucz i otworzyć drzwi. Niz prostszego.

that's easy

Grafika jest minimalistyczna - ale w końcu za to kochamy indie gry. Co do muzyki, to jest trochę irytująca - szczególnie, że zmienia się za każdym razem kiedy oddalamy i przybliżamy ekran (swoją drogą, gigantyczny plus za interfejs i sterowanie - miodzio). Moja rada - wyciszyć i puścić w tle 'Silizium' Apparata.


that's not


Continuity dostaje od Banter Banter duży HighFive (z rozbiegu!).


play!

wtorek, 1 grudnia 2009

Banter Banter proudly presents: Street Fighter II

Huura! Kontynuacja doskonałego filmu z Jeanem Claudem Van Dammem w roli głównej? Taaaak!

Nie, dzieci, nie. Jest to japońska animacja z 1994 roku. I jest ona niemalże doskonała. Brakuje jej trochę do Street Fighter: Legend of Chun Li... zaraz, zaraz. 

Sutorîto Faitâ II gekijô-ban (oryginalny zapis) jest najlepszą ekranizacją i zostawai amerykanską kreskówkę tak rozbitą, że nie potrafi ona nawet walnąć hadoukena. Postaci mają odpowiednie historie, sceny akcji sa naprawdę zajmujące, a animacja jest świetna.

Najbardziej zachwyca jednak umiejętne budowanie nastroju co w fabule o ludziach, którzy chcą się po prostu bić jest niezwykle trudne. Jednak pomieszanie sapnięć, krzyków i gry cieniem (jest to w ogóle możliwe w animacji?) sprawia że ogląda się świetnie.

Gdzie jednak znaleźć ten staroć, nie płacąc krocie za przesyłkę z Japonii? Tu.

I są japońskie głosy! Dzięki wujciu Jutup.

Telewizja ogólno dostępna: 'tl:dr' edition



Californication to serial, który ma w sobie coś bardzo specyficznego. To uczucie, a może bardziej ogólne nastawienie do życia, zostało dość dobrze rozpowszechnione przez naszego ulubionego Kanadyjskiego poetę imieniem Jon Lajoie. Mówię tu oczywiście o Not Giving A Fuck, które w przypadku serialu z Duchovnym jest wykorzystywane do granic możliwości. Mimo to, oglądając trzeci sezon mam dość duży problem z odczuwaniem satysfakcji jaka towarzyszyła mi wcześniej. Coś złego stało się z Californication.

Oglądanie dorosłych ludzi uprawiających seks na prawo i lewo, palących jointy na zebraniach w szkole, prowadzących rozmowy o życiu z dużą ilością brzydkich słów ze swoją nieletnią córką itp. jest naprawdę w porządku. Raz, że pozwala na kompletne wyluzowanie się i nieprzejmowanie tym jakiż to cliffhanger zaprezentują nam scenarzyści. Dwa, że pokazuje jak prowadzić względnie normalne życie w przedziale wiekowym 30-50, bez rezygnowania z wszystkich fajnych rzeczy robionych podczas okresu 20-30 (może poza helem, nigdy nie sięgajcie po siostrę 'H'). Niestety w trzecim sezonie zostało to ograniczone tylko i wyłącznie do pieprzenia. Z uczennicą, współpracownikiem, przełożoną, striptizerką, muzykiem.

Wspomniane wcześniej Not Giving a Fuck, było cudownym lekarstwem na irytację podczas oglądania serialu. W Californication cokolwiek by się nie zdarzyło, nasz ulubiony Hank Moody po prostu szedł dalej, bez wiekszej refleksji nad prozą dnia codziennego. I to dobrze, oglądanie go w sytuacjach od kradzieży samochodu, przez imprezy w domu gwiazdy rock'a aż po pogrzeb, w tym samym niewzruszonym stanie było w porządku - nikt nie musiał się martwić o nagły wybuch dramatu, który obecnie jest chyba najbardziej popularnym tematem serialowym (House, V, Lost, Mad Men.) To ten sam rodzaj satysfakcji, jak przy oglądaniu Dextera i jego łatwości w zabijaniu kolejnych ofiar (tak, patrzę na ciebie mistrzy wszystkich fuck-up'ów w najmniej oczekiwanym momencie - Prison Break). W trzecim sezonie nasz główny bohater dalej jest niewzruszony. Tym razem jednak tylko seksem ze swoją uczennicą, współpracownikiem i przełożoną.

Ulubiona przez wszystkich para małych ludzi, którą oczywiście pokochaliśmy za dialog o seksie analnym z pierwszego sezonu. Ich dziwne życie seksualne, preferencje związane z używkami i settingiem podczas ich przyjmowania oraz ogólna groteskowość postaci były jednym z głównych elementów poprzednich sezonów. Charlie i Marcy Runkle byli czymś w rodzaju comedic relief w serialu, który nie do końca tego potrzebuje. I to było dobre. W trzecim sezonie jednak są przesunięci na siódmy plan a wszystko co tak bardzo w nich lubiliśmy zostaje usunięte i zastąpione niekończącą się wymianą zdań na temat ich kryzysu, która wpychana jest w każdy 20 sekundową scenę jaką scenarzyści łaskawie postanowili im dać. Zamiast interesującej i zabawnej relacji dwójki dorosłych ludzi, którzy zachowują się jak 16-latkowie, mamy teraz pieprzenie się z własną uczennicą, współpracownikiem, przełożoną, striptizerką i muzykiem.

Wiem dobrze, że poprzednie sezony Californication wcale nie były dziełami sztuki jeśli chodzi o fabułę, ale bez przesady - o to właśnie tu chodzi, jej lekkość, powierzchownosć i łatwosć z jaką Hank Moody sobie radzi z tym wszystkim. Mieliśmy kryzys twórczy, zgubiony maszynopis, prawdziwe love story, historię nihilistycznego muzyka, problemy z kokainą, przemysł porno - to wszystko gdzieś tam było, mieściło się w tych 26 odcinkach na które składają się poprzednie sezony. Teraz po 10 odcinkach mamy pieprzenie się z uczennicą, współpracownikiem, przełozoną, striptizerką, muzykiem i nie wiem kim jeszcze bo przestałem śledzić tę orgię jakiś czas temu.

Jak powiedział kiedyś Penn w Penn & Teller Bullshit - to jest SHOWTIME, więc muszą tu być damskie piersi. Miał zupełną rację, P&T BS! pokazuje je na okrągło, nawet Dexter zaczął umieszczać przynajmniej jedno ujęcie w odcinku - niestety w wypadku Californication damskie piersi, jakkolwiek cudowne, zastąpiły większość elementów, które sprawiały, że ten serial był czymś co oglądało się z przyjemnością.

Oczywiście będąc olbrzymim ignorantem (dalej oglądam Lost, obejrzałem Prison Break) dalej będę śledził zmagania Hanka Moodiego z kolorową rzeczywistością Los Angeles XXI wieku - tym razem jednak nie będzie to poniedziałkowy priorytet i zapewne moje spotkania z nim zostaną przeniesione na serialowo martwe dni tygodnia jak np. sobota.

BTW: Californication kończy się za 3 odcinki, ale już dawno zostało przedłużone na 4 sezon.

8/16 - The Incredible Hulk

Wiem, wiem. Wszyscy jesteśmy zażenowani ostatnią grą z doktorem Bannerem w roli głównej. Filmem zresztą też. Dlatego dobrze odkurzyć swoje Super Nintendo i wrzucić kartridża (łatwo dostępnego zresztą) z grą The Incredible Hulk. Po krótkim, komiksowym intrze możemy już jako Hulk bić po twarzach futurystycznych wojaków. Co więcej - można w nich rzucać obiektami najrozmaitszego autoramentu (moim faworytem jest samochód wojskowy). W kwestii eksterminacji widowiskowej najbardziej polecam chwytanie delikwentów za gardło i tzw. "ciągnięcie z baśki" - oldschool rulez, jednak. Można też grać samym Bruce'm Bannerem, którego najlepszą bronią jest... chodzenie na czworaka i pistolet, który strzela dwa razy. Irytować może sterowanie, zupełnie nieintuicyjne i - aghhhh - brak kontynuacji! Od rzucania padem powstrzymał mnie zielony kolor Hulka, czyli wychodzi na to, że grając, uczymy się cierpliwości i łagodzimy agresywne odruchy. Czekajcie, czy naprawdę to napisałem? Hm.