piątek, 12 lutego 2010

8/16 - F-Zero




Nie lubię wyścigówek. Oprócz GTA myśl o jeżdżeniu wirtualnym autem napawa mnie jakimś wstrętem, jakbym jadł coś nieświeżego. ALE! Są wyjątki i te wyjątki należą zazwyczaj do kategorii "arcadowe wyścigi futurystycznych pojazdów na futurystycznych trasach z futurystyczną muzyką, którą wyciszam". Np. taki WipeOut. Albo pradziadek tegoż, czyli F-Zero na Super Nintendo.

Ach F-Zero, masz w sobie tyle zalet - cudownie wyważony poziom trudności, co na czasy naprawdę bezlitosnych gier było rzeczywiście czymś, pomysłowe, choć jednocześnie proste trasy, fajowskie pojazdy przypominające kolorowe robaki i przede wszystkim - grywalność! F-Zero przykuje Was do telewizora na długie godziny, a powiedzonko "jeszcze jedna trasa" stanie się Waszym ulubionym, więc lojalnie ostrzegam przed potężnymi wyrwami w Waszym wolnym czasie.
F-Zero do genialności brakuje jednego elementu, mianowicie multiplaya. Niestety, Wasz drugi pad będzie patrzył samotnie i smutno na dobrą zabawę, w jakiej nie może uczestniczyć. Boję się pomyśleć, co by było gdyby F-Zero miało możliwość pościgania się we dwójkę. Wieczne szczęście?
Ta fenomenalna gra ma swoją dalszą historię na następnych konsolach Nintendo, zarówno tych stacjonarnych, jak i przenośnych, ale powiedzmy szczerze - tylko jedna konsola jest warta miłości i jest nią Super Nintendo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz