Wiedzieliście dobrze, że kiedyś do tego dojdzie. Ten film musiał się tu pojawić. "Dziewięć Śmierci Ninja" to jeden z bardziej horrendalnych filmów na świecie. Co jednak sprawiło, że obejrząłem go aż 5 razy? Zaraz się dowiecie.
Fabuła opisuje zmagania tajnej grupy antyterrorystycznej DART (składającej się z trzech osób a jakże) z bezwzględnym nazistą Albym Okrutnym, który porwał autobus z kongresmenem na pokładzie by... nieważne. Naprawdę nieważne, fabuła tylko odciąga nas od najważniejszego.
Niezamierzonej śmieszności tego filmu.
Popatrzcie tylko na czołówkę. Albert Broccolli tańczy breaka w trumnie.
A później jest tylko lepiej. W kolejności alfabetycznej:
- Całkowicie niewytłumaczalna przebieranka
- Człowiek, który zagrał w jednym z Bondów staje się najbardziej ekspresyjną postacią w filmie
- Honey Hump i jej lesbijskie terrorystki
- Najżałośniejsza śmierć głównego złego na świecie
- Raji Rzeźnik, gejowski złoczyńca w turbanie, który śmieje się cały czas
- Upadek z żałosnej odległości i najgorszy one-liner w historii
- Walka z czterema karłami impersonatorami Micheala Jacksona. Tak, dobrze przeczytaliście.
W zależności od stopnia waszej intoskynacji będzie to najlepszy albo najgorszy seans w waszym życiu. Jedno jest pewne - nic nigdy nie będzie takie same.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz