środa, 16 czerwca 2010

Haters Gonna Hate vol. 2: Kontrolery ruchowe




Przy okazji E3, czyli święta wszystkich, którzy swój czas uwielbiają spędzać na omawianiu kilkuminutowych, odpowiednio podrasowanych filmików z gier, które jeszcze nie istnieją, chcielibyśmy zwrócić Waszą uwagę na zagrożenie, które gotowe jest zjeść nasz mały, nerdowski światek. Kontrolery ruchowe.



O PlayStation Move sporo wiedzieliśmy już wcześniej, ale powyższy filmik (a w zasadzie jego trzy części), to całkiem świeża sprawa. Widać na nim dwóch młodzieńców, którzy używają PlayStation Move. Czy widzę, żeby się dobrze bawili? Nie. Widzę bezradność. Abstrahując od ciągłego kalibrowania sprzętu, poziom konfuzji na ich twarzach rośnie wraz z dalszym graniem. Walki gladiatorów, gdzie wykonywane są nieporadne, losowe ruchy, to apogeum dziwaczności.
Tu dochodzimy do sedna sprawy z kontrolerami ruchowymi, czyli całego tego machania, wierzgania i skakania przed konsolą. Każdy, kto miał styczność z Nintendo Wii, wie, o czym piszę. Nie mówiąc już o tym, że sceptycznie podchodzę do niesamowitej ponoć precyzji Move.
Ogólny obraz graczy nie jest zbyt pozytywny, nie oszukujmy się - większość ludzi ma nas za niewyżytych seksualnie, zapuszczonych nastolatków. Tym zabawniejszy jest fakt, że każuale (niedzielni gracze) najchętniej sięgają po rozrywkę, która jest niczym innym, jak pajacowaniem przed konsolą. Co więcej, rozrywka ta proponuje zamiast wyjścia ze znajomymi do parku na frisbee/na kręgle/na rower etc. to samo, tylko, że przed telewizorem. Tym samym będzie Move i Natal/Kinect (o którym za moment).
Pamiętacie te czasy, kiedy rozwalaliście się swobodnie na kanapie i pocinaliście kilka godzin w Batmana? Niestety, jeśli zdominują nas kontrolery ruchowe, te czasy odejdą do lamusa. Po pierwsze, kontrolery wymagają przestrzeni, co w polskich graczowych warunkach nie zawsze jest możliwe, po drugie - wymagają ruchu i męczą po dwóch godzinach. Ktoś zakrzyknie: "To dobrze! Po co mają tyle siedzieć przed tv!". Jasne, ale chyba każdy przyzna, że dialogi w stylu: "Ale mam zakwasy", "O, a co robiłeś wczoraj?", "A, grałem na playu" brzmią kuriozalnie i są już rzeczywistością - spytajcie użytkowników Wii. Gry wideo nie mogą symulować życia, bo służą odprężeniu od życia właśnie.
Inną sprawą jest wczuwanie się w grę, w jej fabułę, bohaterów, czy nawet ogólny nastrój. Na powyższym filmiku nie widziałem radości, jaką widzę chociażby na twarzach znajomych, gdy po raz któryśtam przechodzimy Uncharted 2. Widziałem zaciśnięte zęby i skupienie na tym , żeby dobrze machnąć ręką. Większość gier, jakie będą na Move/Natalu nie pozwolą na rozbudowaną fabułę, czy nawet głęboki gameplay. Może to naiwne podejście, ale gry wideo są dla mnie medium uczestniczącym i ważnym kryterium jest dla mnie to, jak mocno wciągają mnie w swój świat. Ktoś rzuci kontrargumentem, że w Heavy Rain też machaliśmy ręką, jak nam kazali. Oczywiście. Ale było to w wybranych, ze smakiem rozmieszczonych momentach (choćby scena na autostradzie, do której często wracam), co nie wywołało uczucia przesytu, to raz. Dwa, jakoś nie słyszę o armii epigonów Heavy Rain, pomimo względnego sukcesu tej gry. Na Move/Kinect prędzej zostaniem uraczeni setną wersją Wii Sports, aniżeli prawdziwie grywalnymi, rozbudowanymi tytułami. Ewentualnie dostaniemy gadżeciarski odprysk dużej produkcji, jak np. gra Star Wars na Kinect, pokazywana na targach E3. Ile jest świetnych tytułów na Wii? 5? 10? No właśnie. Gry już dawno przestały być niszową rozrywką, a wraz z ich umasowieniem, jeszcze mocniej działają na nie mechanizmy rynkowe. Nie ma się co zżymać, że kasa dyktuje warunki, a jasnym jest, że klon Wii Sports sprzeda się lepiej niż ciekawy, rozbudowany tytuł (przypadki rail-shooterów na Wii to najlepsza tego egzemplifikacja; co prawda na Move/Kinect ukazywać się będą np. rail-shootery, ale nie oszukujmy się - będą tylko wabikiem na hardcorowych graczy, którzy i tak pewnie machną na nie ręką).

Aaa Natal, tfu, Kinect. Najnowsze dziecko Szatan... Microsoftu. Jego prezentację na E3 serwis Cracked nazwał dniem, w którym umarło nasze hobby i branża gier wideo. Trochę w tym przesady, ale coś jest na rzeczy. Abstrahując od cyrku (i to dosłownie - MS zatrudnił profesjonalnych cyrkowców, którzy prezentowali Kinect), jakim była sama prezentacja Kinecta, to trzeba przyznać, że pokazano nam coś bardzo, bardzo żenującego. O ile Move to taka podróbka Wii, o tyle Kinect to już wyziew z piekieł. Filmik powyżej po części wyjaśni Wam czemu. Ale to, co zobaczycie niżej, działo się naprawdę:


Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę, żeby wszystkie gry wideo były o psychopatach/ninja/kosmicznych marines/mafiozach itd. Nie. Zagrożenie płynące z kontrolerów ruchowych polega na czymś innym, niż to, że dzieci nie będą musiały mieć prawdziwych zwierzątek, bo mają tamagotchi nowej generacji (zresztą Kinectimals to taka spimpowana wersja EyePeta z PlayStation). Branżą gier wideo rządzą pieniądze i nie ma w tym nic złego. Zło pojawia się w momencie, w którym pieniądze ciągną branżę w kierunku, który jest dla nas, czyli graczy, którym dobro naszej rozrywki szczególnie leży na sercu, niekorzystny. Jeżeli kontrolery ruchowe zdominują branżę, to zachodzi prawdopodobieństwo, że gry wideo wrócą do swoich korzeni - płytkiej i prostej rozrywki dla całej rodziny. Pomijając potencjalną przyjemność, jest to krok w tył. Mam nadzieję, że to tylko panika i nerdowskie czarnowidztwo z mojej strony. Tak czy owak - na Move nawet nie spojrzę. Tak na marginesie - sprawdźcie sobie ceny tych "gadżetów". No właśnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz